Home  /  Zawody  /  Mistrzostwa Europy w maratonie Berlin 2018

Mistrzostwa Europy w maratonie Berlin 2018

Mistrzostwa Europy w Berlinie przeszły do historii. Dla mnie osobiście był to najsłabszy biegowy występ wśród wszystkich 9 ukończonych przeze mnie maratonów. Do tej pory wszystkie moje starty były w miarę stabilne. Dość powiedzieć, że średnia ze wszystkich dotychczasowych maratonów to 2:14.06. Nawet w tropikalnych warunkach podczas Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro uzyskałem wynik 2:17.34, czyli o niemal 9 minut szybszy niż na trasie w Berlinie…

Przygotowania do maratonu

Przygotowania do maratonu zaczęły się od spokojnego kilkutygodniowego wprowadzenia. Początkowo biegałem po 80-90 kilometrów w tygodniu, z czego większość to spokojne rozbiegania i delikatne zabawy biegowe na rozkręcenie nóg. 10 tygodni przed maratonem pojechałem na pierwsze zgrupowanie do Jakuszyc, gdzie po raz pierwszy przekroczyłem 100km w tygodniu. Powoli zaczynałem się rozkręcać, a po zjeździe z obozu wystartowałem w półmaratonie we Wrocławiu. Tam nabiegałem 1:06.17 i wiedziałem, że przede mną 8 tygodni mocnego treningu, żeby przygotować się na tyle, aby podczas Mistrzostw Europy wytrzymać dwie takie połówki.

Kolejne tygodnie mijały już na ciężkich i żmudnych maratońskich przygotowaniach. W samym czerwcu przebiegłem prawie 650, a w lipcu niemal 800 kilometrów. Większość treningów starałem się biegać w godzinach startu, jednocześnie nie unikając biegania w słońcu. Wiadomo było, że pogoda będzie jednym z głównych czynników rozdających karty na mistrzowskim maratonie. Prędkości na treningach też nie były nadzwyczajne, bo w upałach nie da się za mocno biegać. Zaliczyłem również kilka 30tek w standardowych prędkościach w granicach 3.40/km.

Za każdym razem starałem się dużo nawadniać i testować żele tak, aby organizm mógł przyzwyczaić się do zwiększonej podaży węgli w czasie biegu. Przy bieganiu w upale ludzki system potrzebuje więcej energii, ponieważ zwiększa się potrzeba energetyczna związana z chłodzeniem organizmu. Podczas niektórych treningów potrafiłem stracić nawet ponad 2kg wagi, czyli około 4% mojej masy ciała. Biorąc pod uwagę fakt, że należę raczej do tych zawodników, którzy nie mają zbyt dużo zmagazynowanych pokładów energii w postaci tkanki tłuszczowej, trzeba było nadzwyczajnie uważać, żeby się nie odwodnić.

Maratoński start

Do Berlina wraz z większością drużyny przyjechałem prosto z obozu w Jakuszycach, gdzie spędziliśmy ostatnie 4 tygodnie. Na miejscu byliśmy dwa dni przed startem, więc większość Mistrzostw Europy oglądaliśmy w telewizji, kibicując naszej doskonałej reprezentacji. Dzień przed biegiem zaliczyliśmy odprawę techniczną, przygotowaliśmy czapki z lodem oraz swoje napoje, a w niedzielę punkt 10.00 wystartowaliśmy.

Od początku ruszyłem stosunkowo spokojnie w grupie, która biegła w tempie około 3.10/km. Wiedziałem, że jest bardzo ciepło i nie ma co liczyć na rekordowe bieganie oraz że za każdą szarżę będzie trzeba zapłacić w drugiej części dystansu. Niestety było dość duże zamieszanie na punktach odżywczych i na jednym z początkowych na 7 kilometrze ominął mnie żel z napojem izotonicznym. Mimo to po dwóch okrążeniach, czyli po 20 kilometrach czułem się świetnie i tylko czekałem na moment kiedy będę mógł przyspieszyć. Półmaraton mijam w czasie 1:06.45 i myślę sobie, że jak utrzymam to tempo to będzie całkiem nieźle. Niestety chwilę później zgasło światło…

Między 22, a 23 kilometrem biegu ścięło mi nogi na tyle, że musiałem dość mocno zwolnić. Myślałem wtedy, że to jakiś przejściowy kryzys i za chwilę wrócę do normalnych prędkości. Niestety nogi systematycznie odmawiały posłuszeństwa. Zaczęły być obciążeniem jakby ktoś do każdej z nich przypiął mi co najmniej 10 kilogramowe odważniki. Oddechowo czułem się świetnie, mięśniowo niestety tragedia. Do 30 kilometra dobiegłem jeszcze z niedużą stratą do grupy z którą wcześniej biegłem, jednak im więcej kilometrów było za mną tym mocniej wytracałem prędkość. Nogi zaczęły już piec i każdy krok to wielki ból, jednak wiedziałem, że biegnę dla reprezentacji Polski i nie ma mowy o wcześniejszym ukończeniu biegu. Na 36 kilometrze minąłem Szweda, którego wywozili z trasy na noszach…

W takich momentach biegnie się już siłą woli. Mnóstwo kibicujących na trasie kibiców motywowało mnie do walki, jednak nie byłem w stanie nic zrobić. Nogi doznały paraliżu i byłem w stanie jedynie toczyć się do mety ledwo odrywając nogi od podłoża. Niektóre odcinki dużo szybciej biegałem w przygotowaniach na treningach. Nigdy jeszcze nie doznałem takiego odcięcia. Liczyło się już tylko ukończenie biegu, bez względu na wynik i to jedyny pozytyw o którym mogę napisać.

Dobiegłem…

Maraton i po maratonie

Do Berlina jechaliśmy walczyć o medal, jednak jako drużyna skończyliśmy na 5 miejscu. Mimo wszystko jest to bardzo dobry, punktowany dla reprezentacji wynik. Każdy z nas jechał ze swoimi ambicjami i każdy na trasie dał z siebie wszystko. Nikt nie odpuszczał i nikt nie wyjechał z Berlina z uczuciem, że nie dołożył do pieca ile mógł. W namiocie po biegu nikt nie mógł odkleić się od podłogi. Niektórzy mdleli, wymiotowali czy trafiali z wycieńczenia pod kroplówki. Krew, pot i łzy…czyli samotność długodystansowca w najczystszej postaci. I mimo, że wiem, że nie był to mój dzień to i tak kocham to bieganie. Pewnie to moje ostatnie Mistrzostwa Europy i ostatnia impreza mistrzowska, dlatego bardzo żałuję, że nie wyszedł mi ten start tak jak myślałem. Na tym polega piękno sportu, że jest momentami taki piękny kiedy są zwycięstwa, a momentami tak okrutny. I to jest całe piękno maratonu.

 

Foto: Marek Biczyk (www.pzla.pl)

Kategoria:
  Zawody
ten wpis był udostępniony 0 razy
 000

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.